Zaczęło się od niczego niemal – od niepozornej wzmianki w przygodnie napotkanej książce Jeremy’ego Driscolla OSB The Monk’s Alphabet. Tam pod hasłem „Jarrett” przeczytałem, że był to jeden z najbardziej znanych angielskich dominikanów XX wieku, ceniony kaznodzieja i płodny pisarz. Jego współbracia mieli natomiast dziwne wrażenie, że on nigdy nic nie robił. Kiedy odwiedzało się go w jego celi, zwykle nie zajmował się niczym, a gdyby go zapytać, co robi, mógłby odpowiedzieć: „Właśnie czekałem, czy ktoś nie przyjdzie mnie odwiedzić”. To zapadło mi w pamięć. Później musiałem natrafić na jakąś wzmiankę, że jego listy zostały opublikowane.

Letters of Bede Jarrett zostały wydane w 1988 r. Tom zawiera około 250 listów, jak też wypisy z dziennika prowincjała. Całość poprzedzona jest wstępem, dość obszernym, Simona Tugwella OP, który też jest jednym z redaktorów tomu i zapewne autorem wielu przypisów. Ten wstępny szkic syntetycznie przedstawia biografię Jarretta oraz szerszy kontekst historii i sytuacji angielskiej prowincji Zakonu od połowy XIX w. po lata trzydzieste wieku XX. Na tak nakreślonym tle można poznać, zrozumieć i docenić wielkość tego dominikanina.

Bede Jarrett (1881-1934) wstąpił do Zakonu mając 17 lat. Był pierwszym dominikaninem, który został wysłany na studia na świecką uczelnię, do Oksfordu, gdzie ukończył historię. W stosunkowo młodym wieku (33 lata) został przeorem w Londynie, a dwa lata później wybrano go prowincjałem (1916 r.), który to urząd pełnił przez cztery kolejne kadencje, do 1932 r. Po zakończeniu prowincjalstwa natychmiast ponownie został wybrany przeorem, tym razem w Oksfordzie. Niecałe dwa lata później zmarł dość nagle, prawdopodobnie wskutek udaru.

Z ważniejszych jego dokonań trzeba wspomnieć przede wszystkim to, że od czasu swoich studiów był wielkim zwolennikiem i promotorem powrotu dominikanów do Oksfordu. Jako prowincjał zdołał ten zamysł zrealizować, pozyskując przychylność braci oraz znajdując środki finansowe na ten cel. Za jego prowincjalatu nastąpił też ogromny rozwój prowincji angielskiej, liczba braci niemal się podwoiła (z ok. 100 do ok. 200), powstało kilka nowych klasztorów, ożywiło się bardzo życie intelektualne i przygotowana została kadra profesorska prowincji. Powstały też misje dominikańskie, szczególnie w Południowej Afryce.

W 1929 r. był jednym z głównych kandydatów na generała Zakonu, czego bardzo się obawiał, ale… Raczej niemożliwe, żeby to się miało wydarzyć; i ja zbyt dobrze znam siebie, i Duch Święty zbyt dobrze mnie zna – tak mniej więcej pisał do jednego ze współbraci. Wybrany został Martin Gillet. Biorąc pod uwagę osobowość, pojmowanie życia dominikańskiego, stosunek do obserwancji, można się domyślać, że rozwój Zakonu wyglądałby inaczej (bardzo inaczej?), niż się to dokonało pod wpływem Gilleta. Ciekawe są np. uwagi Jarretta na temat umartwień, które pisał do młodego benedyktyna, Huberta van Zellera: Co sądzę o umartwieniach? Jak najmniej. To dziwna rzecz, ograniczająca, bolesna, przeciwna ludzkiemu upodobaniu do wygody. Ma wiele wspólnego ze zmysłowością i wręcz może się ocierać o grzech. Ale pewnie Opatrzność miała swoje racje, by sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. W każdym razie Jarrett jawi mi się jako ktoś, kto w Anglii odegrał dość podobną rolę, jak u nas Woroniecki. Zdaje się też, że obaj byli jakoś inspirowani przez dzieło odnowy Zakonu, jakiego wcześniej we Francji dokonał Lacordaire.

Same listy o. Bedy są bardzo różnorodne. Od krótkich, informacyjnych albo biznesowych, przez konsolacje, poradnictwo duchowe, wskazówki powołaniowe dla różnych sióstr i braci zakonnych, porady dla konwertytów na katolicyzm, okólniki do prowincji, aż po coś w rodzaju mini-traktatów o ascezie, a przede wszystkim o przyjaźni. Tych listów dotyczących przyjaźni jest wiele i pochodzą z różnych okresów, od lat młodzieńczych po ostatnie miesiące życia. Przyjaźń to – zdaniem Jarretta – bezcenny dar i jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mogą się człowiekowi przydarzyć. Nigdy nie był tak zajęty, żeby nie podtrzymywać i nie dbać o swoje przyjaźnie. Przyjaciele nigdy nie są pomocni z powodu tego, co robią, ale z powodu tego, kim są, czyli przyjaciółmi – pisał. Dlatego też bardzo zaskakujące jest przekonanie tego piewcy przyjaźni, że jako przełożony nie może mieć przyjaciół pośród własnych podwładnych, co niektórzy współbracia, wcześniej złączeni z nim bliskimi relacjami, ciężko przeżywali i mieli mu za złe.

Listy same w sobie są bardzo ciekawe i oczywiście bardzo wiele mówią o ich autorze. Niemniej dla mnie fascynująca jest sama postać Jarretta, chyba przede wszystkim jego „dominikańskość” – jego sposób rozumienia powołania, ideału dominikanina. Ale także realizacja tego ideału, to znaczy zgoda na to, że rzeczywistość nigdy nie osiąga ideału, a czasem mocno od niego odbiega, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Najbardziej to może widać w jego stosunku do pracy parafialnej, o której w młodości pisał jako czymś mało dominikańskim, ale później, jako prowincjał, uznawał to za pełnowartościową posługę dominikańską (nb. podając jako przykład polską prowincję, która miała parafie już od XIII w.).

W każdym razie miał bardzo jasną wizję charyzmatu dominikańskiego i roli, jaką dominikanie powinni pełnić w społeczeństwie i Kościele. O dominikańskim życiu pisał tak:

Cieszę się, że podoba ci się kontemplacyjna, monastyczna strona naszego życia, obok tej bardziej apostolskiej. Święty Dominik z pewnością chciał, abyśmy rozwijali obie te strony, wykorzystując ciche i liturgiczne godziny, aby dać nam właściwego ducha do apostolstwa, gorliwego z powodu naszej miłości do Boga… Tak uformowany apostoł nie tylko będzie chciał podzielić się z innymi tym, co znalazł i poznał, ale także sam będzie miał charakter i ducha najlepiej przystosowanego do przekazywania zdobytej wiedzy.

Kontemplacja wymaga uważnego i wytrwałego studium, zwłaszcza autorów dominikańskich. Czy staram się to robić tak sumiennie, jak tylko potrafię? Nie tylko nasze prace obowiązkowe, ale także nasze hobby, muszą być wykonywane w ten sam sposób: pisanie, komponowanie, malowanie, drukowanie, haftowanie; każdy praca, nie tylko ściśle dominikańska, powinna być wykonana na sposób dominikański.

A jeśli to życie wymaga wysiłku i napotyka trudności, to:

Takie jest Boży sposób działania: trudy jednoczą wspólnotę i czynią ją jednym ciałem w sposób, w jaki nic innego nie jest w stanie tego dokonać. Trudy rodzą radość i pokój, dwie zasadnicze cechy dominikańskiego ducha.

Pomocą jest nasza reguła, konstytucje, określony przez nie właściwy nam sposób życia: Jesteśmy dominikanami i nasze życie jest możliwe tylko wtedy, gdy przestrzegamy naszych praw.

A że o. Jarrett był wyposażony w osobistą charyzmę, czar i poczucie humoru, które pomagały mu pozyskiwać sojuszników i dobroczyńców, jego dokonania były znaczące. Odcisnął wyraźny i trwały ślad na angielskich dominikanach. Przyciągnął też do Zakonu wielu uzdolnionych młodych ludzi.