W 1838 r. Lacordaire ogłosił Memoriał o potrzebie przywrócenia Zakonu Dominikanów we Francyi. Rok później wstąpił do dominikanów (we Włoszech), w 1840 r. opublikował Żywot św. Dominika, a w 1860 r. dziełko Święta Marya-Magdalena. Ciekawe, że wszystkie te książki były niemal na bieżąco wydawane po polsku (odpowiednio: 1840 w Wilnie; 1840 w Berlinie, 1861 w Wilnie). Tłumaczenia oczywiście dziś już archaiczne, egzemplarze tych polskich wydań kruchutkie i rozpadające się. Ale lektura fascynująca.

Pamiętnik o potrzebie przywrócenia w kraju francuzkim Zakonu Dominikańskiego

Książeczka składa się z siedmiu rozdziałów. W pierwszym autor formułuje tytułowy postulat i wykazuje, że w kraju i narodzie, który powołuje się na hasła „wolność, równość, braterstwo” odmówienie zakonom prawa do istnienia i działania jest wielką niesprawiedliwością. Dalej autor opowiada o powstaniu i nowości dominikanów. Tu właśnie pojawia się fragment, że nawet gdyby długo szukać lub usilnie starać się wymyślić, to nic lepszego nad Zakon Dominikański nie udałoby się wynaleźć.

Kolejne części traktują o dorobku i zasługach dominikanów jako kaznodziejów i misjonarzy, o humanizmie, łagodności i rozumności posługi kaznodziejskiej dominikanów. Piękne są tu dwie wzmianki: Kiedy bł. Jordan na kapitule generalnej w 1222 r. zapytał braci, kto gotów jest wyruszyć na misje, zgłosili się wszyscy, prócz paru staruszków. A nieco wcześniej Lacordaire wspomina, że gdy w 1325 r. papież Jan XXII wyraził zgodę na przechodzenie z innych zakonów do dominikanów, wnet musiał tę zgodę cofnąć, tak wielu było chętnych do owej „konwersji”.

Z kolei mowa jest o „doktorach”, czyli osiągnięciach dominikanów jako nauczycieli. Oczywiście główną postacią jest tu św. Tomasz z Akwinu. Ale znalazłem ciekawą opowiastkę o Janie Taulerze. Ktoś mu kiedyś zarzucił, że jego głoszenie motywowane jest pychą i miłością własną. Wskutek tego Tauler na dwa lata zaprzestał głoszenia i wiódł życie ukryte, oddane modlitwie i badaniu siebie. To zniknięcie uwielbianego kaznodziei budziło niepokój i zaciekawienie. Kiedy po tych dwóch latach rozeszła się w Kolonii wieść, że Jan wraca na kazalnicę, zeszły się tłumy, ale ten, mimo starania, nic nie mógł z siebie dobyć, prócz łez.

Inna anegdotka dotyczy Alberta Wielkiego. Jako młody kleryk był przygnębiony tym, że nie dość jest pojętny i nawet chciał opuścić z tego powodu Zakon. Wówczas ukazała mu się we śnie Matka Boża i zapytała w jakiej nauce chce być wielki, czy w teologii, czy też w naukach naturalnych. Albert wybrał filozofię. Na to usłyszał słowa: Będziesz według osobistej chęci największym filozofem; lecz że nie obrałeś raczej nauki o Synie moim, nastąpi chwila w której stracisz naukę przyrodzenia i takim się okażesz, jakim jesteś. Sam Albert miał o tym opowiedzieć swoim studentom. Pod koniec swojego życia, w czasie wykładu zamilkł na chwilę dłuższą, jakby dla zebrania myśli, co zaniepokoiło słuchaczy. Owo dzieci moje nadeszła chwila przepowiedziana. Już was odtąd nie będę nauczał – tak miał Albert zakończyć ostatni swój wykład. Dodał tylko wyznanie wiary i wierności Kościołowi, i poprosił, by przy śmierci opatrzono go sakramentami.

Cały ten rozdział zawiera jeszcze jedno piękne stwierdzenie: Niespełna sto lat po założeniu Zakonu współcześni uczcili go szczególnym tytułem: „Zakon Prawdy”. Dalej jest jeszcze mowa o artystach, biskupach, papieżach, mistykach i świętych, których wydał Zakon. Ale jest również o inkwizycji.

W zakończeniu o. Henri-Dominique pisze: Sądzę, iż domierzyłem uczynku dobrego obywatela, jako też dobrego Katolika, żądając przywrócenia we Francyi Zakonu Dominikańskiego. I dodaje jeszcze, że jeśli dominikanie takiego prawa powrotu nie uzyskają, „ustalą się” w pobliżu granic Francyi i będą czekać, bo prędzej czy później, jak pisze, ta Francya znów chrześcijańską będzie.

***

 Żywot św. Dominika

Żywot, jak żywot. Opowiada dzieje Dominika, od kołyski po grób i dalej, po przeniesienie relikwii świętego i w bardzo skróconej perspektywie wspomina o trwaniu owocu żywota Dominikowego, jakim jest Zakon. Dla mnie najciekawsze są fragmenty dotyczące dwóch tematów: powołania oraz Kościoła. I te są właściwie bardzo uniwersalne i aktualne.

O Kościele, jego kondycji i kryzysie, pisze Lacordaire już na samym początku. Od świętości, gorliwości, apostolskiego trudu, modlitwy i pokuty pierwszych wieków doszedł Kościół w czasach Dominika do zeświecczenia i gruntownego zepsucia. Ten stan upadku tak jest przedstawiony:

… na miejsce świętych, dziedziców świętych, naszli ubodzy aby się zabogacili ; naszli bogaci, aby się wbili we władzę; naszły dusze poziome, życzeń nawet nie znające swoich… Mury klasztorne rozlegały się wtedy szczekaniem psów łowieckich, i rżeniem koni jezdnych. Któż tam rzetelne od fałszywego rozpoznać mógł powołanie? Kto miał czas, kto wolę, kto myśl potemu aby się wywiedzieć o tem? (…) Modlitwa, pokora, pokuta, poświęcenie, pierzchły jak popłoszone ptastwo…

Dalej mowa jest o tym, że każde odnowienie poczynać się ma od tego, iżby z samego siebie przykład i wzór uczynić drugim, i taka właśnie była motywacja Dominika.

Dwie jeszcze Kościoła dotyczące myśli wydają mi się bardzo celne. Pierwsza, że świat może zabrać Kościołowi tylko to, co sam mu dał. Druga, że w pomyślności i dobrobycie przestaje się myśleć i dbać o apostolstwo i rozszerzenie (lub pogłębienie) Królestwa Chrystusowego, a bardziej o zachowanie status quo.

Co do powołania, najpierw taka uwaga, która arcymądrą mi się wydaje:

Człowiek światowy, zważać zwykł życie, jako zaznaczoną metę, którą najpowolniej przechodząc, radby najwygodniejszą uczynić wędrówką: ale Chrześcianin nie tak życie zważa. Wie o tem, iż każdy namiestnikiem Chrystusowym być winien, a poświęceniem własnem na odkupienie ludzkości zarabiać; i że, ku dopełnieniu tego dzieła, każdy ma sobie z przed wieków miejsce przeznaczone, które wszakże przyjąć lub nie przyjąć jest mocen.

W innym miejscu Lacordaire, omawiając życie Dominika do mniej więcej trzydziestego roku życia, pisze, że sposobił on swoje ciało i duszę, aby przygotowane dlań przez Opatrzność zadanie dobrowolnie przyjąć i wypełnić. Myślę, że można to nazwać zwięzłą definicją formacji. Tak ukształtowany człowiek wierzący może się stać apostołem, który głosi nie tylko słowem, ale całym żywotem swoim uczącym chrześcijaństwa.

***

Święta Marya-Magdalena

Pierwszy rozdział tej książeczki można nazwać małym traktatem o przyjaźni lub apoteozą przyjaźni. O wierze i pobożności Lacordaire pisze właściwie w kluczu przyjaźni z Chrystusem.

Kolejne trzy rozdziały można nazwać ściśle ewangelicznymi. Zawierają przedstawienie i komentarz tych fragmentów Ewangelii, w których pojawia się Maria Magdalena: dwa namaszczenia Jezusa, obecność pod krzyżem oraz przy grobie Pana w poranek zmartwychwstania.

Dalej autor przedstawia historię popularności i kultu Marii Magdaleny w Prowansji i całej Francji. Szczególnie opowiada o Saint-Maximin (bazylika i klasztor, dawne centrum formacji dominikanów po odnowieniu prowincji francuskiej) i Sainte-Baume (grota św. Marii Magdaleny). Widoczna tu jest radość i duma z tego, że do tych miejsc ze świętą najściślej przez tradycję związanych, powrócili, dzięki staraniom Lacordaire’a, dominikanie.

W odniesieniu do samej świętej i jej więzi z Panem, jak je przestawia Lacordaire, poruszyły mnie szczególnie trzy stwierdzenia. Pierwsze – że przyjaźń Jezusa z rodzeństwem z Betanii zaczęła się właśnie od nawrócenia Marii Magdaleny. Drugie dotyczy naszego z nią pokrewieństwa duchowego:

Marya Magdalena łączy się z dwóma stronami naszego życia: jako grzesznica, namaszcza nas swemi łzami, jako święta: namaszcza nas swoją tkliwością, pierwsza zlewa balsam na nasze rany u stóp Chrystusa, druga podtrzymuje nas w zachwyceniach Jego Wniebowstąpienia.

Trzecie odnosi się do wielkanocnego poranka – i to chyba najbardziej przemawia do mojej duszy:

Jezus nie Matce swojej ukazuje się naprzód, nie Piotrowi, jako opoce Kościoła i głowie teologii; nie Janowi, uczniowi ukochanemu, ale Maryi Magdalenie, to jest grzesznicy nawróconej, grzechowi, który się stał miłością przez pokutę.

Właściwie jest jeszcze jeden fragment, który mnie bardzo porusza: Maryo, ah! My wiemy, jak nam miło jest słyszeć imię nasze w ustach przyjaciół, jak ono przenika do głębi naszej duszy

Utwierdziłem się po tej lekturze tych trzech książeczek, że Lacordaire rzeczywiście był wielki, miał w sobie ducha prorockiego, zapał i moc sprawczą, dzięki którym wielkich rzeczy dokonał. I wciąż może być inspirujący, nie tylko dla Francuzów.