Trudno być nacjonalistą w Zakonie, który mieści w sobie tak wielu różnych od siebie braci. Ilość języków, nacji, odmienność wynikająca z wieku, doświadczenia nie pozwala zamknąć się na to, co współbracia chcą ofiarowywać tym, którzy tak jak oni poszli śladami Świętego Ojca Dominika, ponieważ musiałoby się zostać samemu (a wtedy mowa o Zakonie nie miałaby sensu).

Zadziwiające jest dla dominikanina mówienie o Kościele polskim, niemieckim, liberalnym czy konserwatywnym. Tym co powinno nas łączyć jest świadomość celu, do którego zmierzamy i Ewangelia, która nas do niego prowadzi. O tej trudno mówić, że do kogoś należy w sposób szczególny: Polaków, Niemców, liberałów czy konserwatystów. Kościół jest wspólnotą Jezusa Chrystusa. Niebo jest dla wszystkich. Będą w nim, jeżeli Bóg tak zdecyduje. Oczywiście mamy obowiązek poruszać się na drodze Ewangelii nie przekraczając jej granic, ale na pewno nie są nimi język, pochodzenie bądź wiek.

Świadomość tego, że w Afryce któryś z czarnoskórych braci złożył przed chwilą swoje uroczyste śluby na ręce tego samego generała Zakonu co ja – sugeruje, że o jakiejkolwiek ksenofobii nie może być mowy. Ci braci, którzy rozpoczynają swoją drogę w Zakonie mają takie samo prawo bać się mnie, jak ja ich.

Trudno byłoby Świętemu Dominikowi stworzyć wspólnotę i posłać braci na krańce świata, kiedy jego bracia tych krańców bali się bardziej niż ufali Duchowi Świętemu. Co roku zgłasza się do nas wielu mężczyzn chcących pójść drogą Braci Kaznodziejów. Weryfikacja ich pragnień jest kluczowa dla nich i dla braci będących już w Zakonie, ale przypisywanie komukolwiek złych intencji już na początku sprawiłoby, że wśród dominikanów nie byłoby tak wielu wybitnych kaznodziejów.

Dziękuję Wam: Dominiku i Jacku za waszą odwagę, która być może szalona, spowodowała, że odkrywanie tego Zakonu nigdy mi się nie znudzi. Dziękuję Wam, że nasza duchowość nigdy nie skostnieje, bo każdy z braci, których do naszego Zakonu zapraszacie, wnosi do niej swoją wyjątkowość i niepowtarzalność.

W dniu wspomnienia Świętego Jacka nie wypada życzyć sobie niczego innego jak tylko tego, żeby nie zniweczyć ogromu pracy wielu pokoleń braci otwartych na Chrystusa w tym świecie, który nam daje, w ludziach, do których nas posyła, w nas samych bo, to wszystko Jego a nie naszą mocą.

Być może, kiedy pojawia się problem z brakiem zauważenia w drugim człowieku dziecka Bożego, warto zacząć od modlitwy do Niego i z Nim nie mędrkując czy racja jest po mojej stronie, czy też posiada ją mój oponent (chociaż stwierdzenie takiego faktu jest mało prawdopodobne). Nawet jeżeli po ludzku nic z tego nie wyniknie, przybliży mnie do Zbawiciela.