Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem – modlitwa Jezusowa zaprasza do tego, aby Chrystusa, Syna Bożego ustanowić przede wszystkim Królem własnego serca.

Słowa wezwania, które chrześcijaństwu towarzyszą od wieków, wyraźnie pokazują, że na nic królowanie Boga żywego na świecie, jeżeli sam nie zostanę zbawiony. Przekonywanie innych do jakiegokolwiek królowania Boga na ziemi powinno opierać się na świadectwie. Proklamacja Bożego królowania winna wyrażać się szczególne w czynach i działaniu Jego poddanych. Przez naszą wiarę – albo inaczej – w naszej wierze, Ci, którzy do tej pory nie rozpoznali w Panu Zbawiciela, powinni odnaleźć pokój i bezpieczeństwo.

Tematem wielu treści kierowanych przez wierzących do niewierzących jest „dobra nowina o wiecznym potępieniu”. Zamiast pokazywać w Chrystusie tego, który przygarnia służąc swoim poddanym, sugerujemy, że Jego królowanie opiera się jedynie na wydawaniu wyroków (z zasady potępiających i kierujących w stronę piekła). Zastanawiające jest to, czy ja udając się do spowiedzi (która w jednym z jej aspektów jest właśnie sądem nade mną), udaje się tam, aby liczyć na Boże miłosierdzie, czy też na potępienie.

W odczytanym w niedzielę liście Konferencji Episkopatu Polski wyraźnie widzimy, że to życie każdego z nas jest miejscem realizowania się Bożego Królestwa. W dużej mierze takie będzie to królestwo, jakimi my jesteśmy ludźmi. Taki będzie ten Kościół, jakimi my jesteśmy katolikami. Taka będzie ta ojczyzna, jakimi my jesteśmy obywatelami. Jeżeli zastanawiam się nad nieudolnością, warto, żebym rozpoczął od swojej – od własnego rachunku sumienia, zamiast wyręczać innych w robieniu tego za nich. Sam nie chciałbym, aby ktoś za mnie dokonywał bilansu moje niewierności wobec Pana i Zbawiciela.

„Dlatego chociaż prawdą jest, że droga do doskonałości prowadzi przez naśladowanie Chrystusa i odtwarzanie Jego postępowania w naszym życiu, nie zajdziemy zbyt daleko na tej drodze, jeśli będziemy naśladować tego Chrystusa, który mieszka w naszej wyobraźni.” Thomas Merton wyraźnie pokazuje, że przejście jedynie drogą własnej wyobraźni może zakończyć się niepowodzeniem. Trudno poprowadzić innych (zwłaszcza tych niewierzących, niepraktykujących) drogą do nieba, jeżeli samemu ma się o niej mgliste pojęcie – być może jeśli samemu nie doświadczyło się ułaskawiającego wyroku Króla.

„Stwarzamy sobie Chrystusa na swój własny obraz, będącego projekcją naszych aspiracji, pragnień i ideałów. Znajdujemy w Nim to, co chcemy znaleźć. Stanowi On dla nas nie tylko wcielenie Boga, lecz także wcielenie wszystkiego, czym żyjemy my, nasze społeczeństwo i grupa społeczna, do której należymy.” (Thomas Merton) Czego obrazem w nas jest nasz Chrystus? Czego obrazem w nas jest nasz Król i Pan? Czym jest nasze zbawienie i jak w nas i przez nas zbawia Król i Pan? Bo może nie zbawia, a jedynie potępia. Można otworzyć Chrystusowi swoje serce z różnych powodów. Chrystus może stać się moim Królem dzięki różnym argumentom, ale czy ja mogę stać się Jego poddanym z tych samych pobudek? Jeżeli dotknie mnie lęk przed każącą ręką sprawiedliwości Bożej, trudno mi będzie służyć w prawdzie mojemu Królowi. We wszystkim tym, co wobec mnie uczyni będę widział piekło.

Jeżeli będzie to obietnica czegoś więcej – oparta na szacunku i zrozumieniu, że moja droga do Niego dopiero się zaczyna – powinno być mi łatwiej. Nie muszę wszystkiego o Nim wiedzieć, nie muszę wszystkiego rozumieć, o zgrozo nie muszę się z Nim we wszystkim zgadzać. Pytanie: czy chcę za Nim iść? Pytanie: czy mogę, kiedy muszę – albo kiedy inni mi każą?

Nie należy nikomu wmawiać, że droga do naśladowania Chrystusa jest łatwa. Byłoby to oszustwo. Powinno się dać możliwość wyboru, pokazując, że obok wielkiego trudu, jest to przygoda na całe życie (z prawem do szczęścia i przyjemności). A nagroda za jej przejście jest niekończącą się radością.

Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzesznikiem, ponieważ chcę mieć udział w Twoim Królestwie.

p1050432-2