Im jestem starszy, tym mniej rozumiem ten świat. Tym szybciej mnie ten świat zawstydza, że chcę go zrozumieć od razu. Dokoła mnie dzieje się wiele rzeczy. Zapewne, tak jak w życiu każdego z nas, są one często ponad to, co potrafilibyśmy sobie sami wymyślić i zaplanować – przez to, że nie zależymy tylko od siebie, to w czym bierzemy udział jest ponad naszą miarę i możliwości.

Irytująca jest niemoc zrobienia wszystkiego po swojej myśli. Po czasie okazuje się jednak, że rozwiązania zaproponowane przez innych, były dużo ciekawsze, a co ciekawsze – owocniejsze. Dużym odkryciem było dla mnie to, że inni mogą myśleć po swojemu. Co ciekawe, kiedy to zaakceptowałem (albo inaczej… uczę się akceptować), zauważyłem, że ich stanowisko opiera się na doświadczeniu, z którym nie mam prawa polemizować. Sam nie chciałbym, żeby ktoś mówił mi, że mnie nie boli, kiedy boli bardzo.

Nie mam rozwiązania, co do przekonywania o tym, że wiem lepiej. Często okazuje się, że wiem coraz mniej. Mnie osobiście przekonuje świadectwo o dobru, które ktoś wybiera i wiara, że nie może chcieć źle, jeżeli zależy mu na własnym szczęściu (być może to naiwne i dziecinne, ale jeszcze inaczej nie potrafię). Wielu zapewne powie, że nie dostałem od tego świata w odpowiednie miejsce, często przypisywane naiwności.

Być może jest we mnie zbyt dużo naiwności. Co gorsze, być może jestem z niej dumny, bo dzięki temu mogę poznawać nowych ludzi, którzy nie słyszeli o moim Bogu. Oczywiście, coraz częściej moja naiwność ubezpieczona jest analizą zysków i strat. Moja wiara, albo inaczej Bóg w którego wierzę, pozwala mi ją rozszyfrowywać. Ze zbyt dużej oczywistości świat staje się dla mnie tajemnicą. Przygodą, której i tak nie uniknę. Jeżeli potraktuję jako dopust Boży będzie mi trudniej. Kiedy uwierzę, że ma to posłużyć mojemu zbawieniu, dowiaduję się, że każda osoba nowo spotkana – sytuacja do przeżycia, jest zaproszeniem do odkrywania Jego miłosierdzi.

Wydaje się zatem, że to dobrze, że nie rozumiem, i że mogę się uczyć zrozumienia. Coraz częściej boję się ludzi, którzy wiedzą od razu (także tych, którzy od razu wierzą). Zakładam, że z tego samego powodu inni mogą bać się także mnie. Nie chodzi o to, żeby nie mieć swojego zdania… być może chodzi o to, żeby nauczyć się o nim rozmawiać, także głosząc je swoim życiem.

Moje zawstydzenie wzięło się ze spotkania z konkretnymi ludźmi, w konkretnym czasie. Wybaczcie, nie będę o nich pisał, ponieważ nie chciałbym ich krępować. Uwierzcie, jak piękne było ich pragnienie zrozumienia tego, kim jestem – mimo, że zapewne wiedzieli o mnie wszystko i nie zawsze się ze mną zgadzali. Nie czułem się oceniany. Mogłem być sobą. Ich piękno mnie zawstydza.