Micromusic – jeden z moich ulubionych zespołów muzycznych – swego czasu wypuścił na rynek piosenkę o dźwięcznie brzmiącym tytule „tak mi się nie chce”. Tekst traktuje o braku motywacji, o obietnicy (jak zwykle szczerej) do zmiany czegokolwiek – zwłaszcza o potrzebie odnalezienia własnej atrakcyjności – i braku jej realizacji. O frustracji z tego wynikającej.

Pytanie o motywacje zawsze było dla mnie bardzo ważne. Miałem w życiu przygodę ze sportem wyczynowym. Motywacja była wtedy dla mnie motorem napędowym. Chęć odniesienia sukcesu, w największym skrócie, była czymś, co pozwalało mi pokonywać wiele ograniczeń ciała, głowy (jej zawartości).

Dziś brak motywacji wydaje mi się równie motywujący, co jej posiadanie. Tak wiem, to nie brzmi najlepiej, albo przynajmniej brzmi bardzo dziwnie. Teraz wiem, że nakręcenie na sukces może spowodować kontuzję. Dosłownie i w przenośni. Marzenia realizuje się w czasie. Nie trzeba dotrzeć na krańce świata, żeby się nim ucieszyć. Albo inaczej: może nie udać nam się ucieszyć krańcem, jeżeli nie zauważymy wartości początku.

Stałość w postanowieniu bez perspektywy dynamicznych zmian, fascynujących przygód może być równie twórcza. Pozwala dotrzeć tam, gdzie nigdy wylądować byśmy się nie spodziewali. Często, o zgrozo okazuje się, że lepiej trafić nie mogliśmy.

Co z tego, że mi się nie chce? Warto wziąć świat pod włos. Jak dobrze, że może mi się nie chcieć. Że zachowała się we mnie ta wolność: umieć godzić się ze sobą. Tyle czasu bez spiny na odpoczynek od presji.

To nie jest łatwe, zapewne długo nie potrwa. Ale nie oczekując, dostajemy wszystko. Chwila niechcenia po to, aby zatęsknić za chceniem. Fascynujące. Prawda?