drzewo

Dzisiejsze święto pokazuje mi jak wielka jest moc Chrystusa, który z martwego drzewa uczynił dla nas miejsce schronienia. W doskonały sposób opisuje to tekst Pseudo-Chryzostoma, który znajduje się powyżej. Znalazłem go w jednej z książek Timothyego Radcliffe’a OP – mojego mistrza optymistycznego patrzenia na świat, który daje nam Bóg.

Krzyż jest znakiem cierpienia. Wiem jednak, że to czego doświadczył dla mnie Chrystus nie było bezowocne. Wiem, że jeżeli chcę się do niego upodobnić podobnie powinno dziać się z moim krzyżem. Warto, żeby zakwitł tak, aby mogli schronić się pod nim inni. Aby mogli z niego zrywać dobre owoce. Żebym razem z nimi wszedł po nim do nieba.

Być może jest to zbyt optymistyczna wersja, ale w inną wierzyć nie potrafię – inna odbiera mi siły do walki. Domyślam się, że sam sobie nie poradzę. Z Nim powinno być łatwiej. Wolę zaryzykować niż popadać w rozpacz – trochę jak Zacheusz wchodzący na drzewo. Jak Setnik posyłający po Chrystusa, aby ten uzdrowił jego sługę. Jak jawnogrzesznica obmywająca stopy Mistrza i wycierająca je swoimi włosami. Czy jak syn marnotrawny powracający do miłosiernego ojca. Nie tylko, że nic nie tracę – mogę jedynie zyskać.

Czy muszę wszystko rozumieć od samego początku? Nie muszę. Warto, żebym nie bał się zostawić wszystkiego. Zrozumienie przyjdzie. Powinniśmy w sobie i wkoło siebie zrobić na nie miejsce rozstając się z tym co nie pozwala nam na prawdziwe spotkanie z Chrystusem, który z martwego drzewa uczynił dla nas miejsce schronienia.