Nigdy tego nie zapomnę. Papież Franciszek, a przy nim mój współbrat, diakon, z którym mogłem mieszkać w jednym klasztorze. Kto wie, może jeszcze kiedyś zamieszkamy w jednej wspólnocie. Za moimi plecami schola Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny, w której wiele dobrze znanych mi osób śpiewa, zachwycając tym zgormadzonych na Lateranie gości. Za organami, na chórze, pan Henryk – mistrz w każdym calu. Za wydarzenie odpowiedzialny inny współbrat z Polskiej Prowincji, dopinający wszystko na ostatni guzik. W koncelebrze Paweł Kozacki OP, prowincjał polskich dominikanów.

Wiele osób, które tak dobrze znam świętujących razem ze mną błogosławiony pomysł Dominika na zakon, który ma już 800 lat.

Wzruszenie, które mi w czasie naszej obecności w Rzymie towarzyszyło, i które nie opuści mnie zapewne zbyt szybko, wzięło się z wdzięczności dla Świętego Ojca Dominika za to, że nie bał się pójść pod prąd. Nie po to, aby na przekór innym stawać się rewolucjonistą, ale po to, aby wrócić po coś, co gdzieś po drodze zagubiliśmy.

W obecności moich współbraci z całego świata, wśród wielu dobrze znanych mi osób z Polski, poczułem wdzięczność wobec naszego Patriarchy Dominika. Pokazał mi w Rzymie siłę Kościoła i dobro naszego Zakonu.

Kluczem do bycia silnym jest odnalezienie tej siły w Tym, który jako jej źródło, każdego z nas uzdalnia do dobrego działania. Bycie solą ziemi opiera się na budowaniu relacji z Chrystusem. Przez naszego Zbawiciela jesteśmy zaproszeni do tego, aby jako kaznodzieje chwalić Ojca, który jest w niebie.

Papież Franciszek w homilii mówił o karnawale, którym każdy z nas może się zachłysnąć. W którym każdy z nas może się zagubić. W Chrystusie możemy stać się światłem, które wskaże drogę do Boga. Tym światłem, który pozwoli wyjść z labiryntu karnawałowego szaleństwa.

Dziękuję Ci, Święty Ojcze Dominiku, że się nie bałeś. Dzięki tobie wiem, że ja też nie muszę się bać!